Wywiad z Bryanem "Dexterem"
i Kevinem "Noodlesem" Wassermanem przeprowadzili w Monachium Bartek Rączkowski i Piotr Stelmach
XL -
Wychowaliście się w Orange County w
Kalifornii. Jak zapamiętaliście to miejsce?
Noodles - To bardzo konserwatywne miasteczko, ale kiedy byliśmy młodzi, wszystko na dodatek wyglądało tak samo: każdy musiał być czyściutki i normalniutki, trzeba było chodzić do szkoły a potem na studia, robić karierę i poślubić swoją ukochaną z liceum i mieć 2,36 dzieci, wszystko dokładnie tak, jak przewiduje ustawa.
Jednak nie wszyscy mogli się d tego gówna dopasować. Niektóre dzieciaki, właśnie te "niedopasowane" sprzeciwiły się temu - i dzięki temu w Orange County powstał tak dużo punkowych zespołów.
Dexter - Wiesz, my zawsze trzymaliśmy się razem z ludźmi, których
wygląd i postawa dalece odbiegała od norm ogólnie przyjętych. Pamiętaj, że Orange County było i jest miejscem, gdzie młodym ludziom niezwykle rzadko spełniają się marzenia. Od rana do nocy zapieprzają, próbując zarobić jakiś grosz, pochodzą w większości z niezbyt zamożnych rodzin i często zderzenia ich wyobrażeń o dorosłym i swobodnym życiu
z rzeczywistością są po prostu tragiczne. To o tych właśnie dzieciakach,
o ich rozterkach i całym tym bagnie opowiada utwór "The kids aren't alright"
XL -
Punk był więc najlepszym poletkiem dającym szansę odreagowania?
Noodles - Zdecydowanie tak. Wielu moich rówieśników podążało zwykłą, typową drogą wytyczoną przez rodziców: byli świetni w szkole i doskonali w sporcie. A mi to jakoś nie pasowało. To nie było dla mnie, nie czułem się nawet sobą. Kiedy usłyszałem punk rocka, powiedziałem sobie: to jest to. To było coś zupełnie innego: zbuntowanego, wściekłego i pełnego energii, a przy tym pełnego dobrego humoru i niegłupiego - czyli zupełnie innego od zwykłego rocka. To bardzo mnie trafiło, bo sam byłem odmieńcem, buntownikiem i wesołkiem. I chyba też nie jestem taki głupi (śmiech). Często dostawaliśmy przez to wpierdol w szkole, bo ci wszyscy popaprani piłkarze myśleli, że powariowaliśmy, bo słuchaliśmy takiej muzyki. Byliśmy przez nich terroryzowani i musieliśmy spuścić głowy, przedrzeć się przez nich i próbować nalać kilku z nich...
XL -
Noodles,
czy pamiętasz ten dzień, kiedy po raz pierwszy kupiłeś piwo młodszym chłopakom z zespołu?
Noodles - Jasne, że pamiętam. Zawsze to robiłem, kiedy tylko mama Grega miała dobry humor, oni przychodzili i mówili: "Kup nam parę", a ja "spoko, tylko obiecajcie, że nie będziecie potem prowadzić samochodu". Pamiętam, że wtedy pracowałem i cały czas mieszkałem z rodzicami, więc miałem sporo własnej kasy, którą mogłem wydać na piwo. Wiedziałem, że to będzie trwało dosyć krótko, więc kupowałem tyle browarów, ile tylko się dało... No, a przy tym było sporo dobrej zabawy z chłopakami z zespołu.
XL -
A dlaczego kumple dali ci tak dziwne przezwisko?
Noodles - Od brzdąkania na gitarze (noodling), wiesz, od niedbałego pogrywania wszystkiego, co akurat wpadnie mi do głowy (gra na gitarze). Nawet w studiu, kiedy spieprzyłem coś w swojej ścieżce, nieświadomie zaczynałem brzdąkać jakieś chore melodie.
XL -
Dexter podobno miałeś niezłe przejścia z rodzicami, kiedy oświadczyłeś
im, że gra w zespole rockowym.
Dexter - Moi starzy byli bardzo konserwatywni. Nie wyobrażali sobie, że ich kochany synek będzie darł mordę do mikrofonu i latał po scenie. Jak większość rodziców, chcieli, bym kiedyś, ubrany w elegancki garnitur pracował jako prawnik albo lekarz. Takie było ich jedyne wyobrażenie na temat mojej przyszłości. No, i wyciąłem im niezły numer. Byli nieźle wkurwieni. Do dziś już się trochę udobruchali, ale i tak wiem, że do końca nigdy tego nie zaakceptują.
XL -
Czy moglibyście przypomnieć historię waszego pierwszego singla?
Podobnie nie było was stać na produkcję okładek i zrobiliście je sami...
Noodles - Tak, racja... Po prostu poszliśmy do studia, nagraliśmy parę kawałków, z których dwa sami wydaliśmy za zaoszczędzone pieniądze. Ale nie starczyło nam na wszystko i postanowiliśmy, że sami posklejamy okładki. Zrobiliśmy wielką imprezę u Dextera, wszyscy byliśmy pijani. Każdy wypił chyba z kratę piwa, a potem poszliśmy do domu. Dexter został i parę setek musiał kleić sam (śmiech). I to pewnie dla tego niektóre z nich są źle posklejane i teraz się rozłażą.
Dexter - Mnie nie było wtedy do śmiechu. Towarzystwo było tak nabuzowane, że ledwo udało mi się utrzymać na nogach. Jakoś wygramolili się ode mnie, a ja nagle zdałem sobie sprawę z tego, że przecież trzeba to gówno posklejać, bo wydawca kopnie nas w końcu w dupę. Na podłodze leżało rozpieprzonych kilka setek kopert, dookoła ten przeklęty zapach kleju. Spieszyłem się i chyba dlatego nie były to najlepsze koperty w historii fonografii (śmiech).
XL -
Czy wtedy wydało wam się prawdopodobne, że już niedługo w dużych wytwórniach płytowych nad waszymi okładkami będzie pracował sztab ludzi a produkcja sięgnie milionów sztuk?
Dexter - Nigdy w życiu! Chociaż gdzieś tam po cichu marzyliśmy o takim sukcesie. Ale wyobraź sobie kilku szczawików, którzy sklejają swoje okładki na podłodze i beztrosko popijają browar. To było wtedy nie do pomyślenia!
XL -
Czy to, że nagle znaleźliście się na szczytowych pozycjach list przebojów wśród gwiazd popu, nie było sprzeczne z waszym pomysłem na zespół?
Dexter - To było strasznie dziwne, wiesz, dookoła nie było żadnego zespołu, który grałby chociaż trochę podobnie do nas. Pamiętam, że naszym największym rywalem była Whitney Houston (śmiech).
XL -
Kiedy zmieniliście "barwy klubowe" i przeszliście z wytwórni Epitaph do Columbii, wielu fanów zarzucało wam zdradę...
Noodles - No cóż. Jeżeli zarzucili nam zdradę i zaprzedanie się, możesz być pewny, że żaden z nich nie był nigdy prawdziwym fanem The Offspring. Nie pamiętają tego, że kiedy byliśmy w Epitaph, byliśmy również całym sercem z nimi i chcieliśmy, by wszystko co robimy, miało niezależny charakter. Zaczęli posądzać nas o brak autentyczności, olali nas, ich problem. Nie zrozumiem za bardzo argumentów rozpalonych głów. Przecież tu chodzi o to, żeby zespół się rozwijał! Tylko o to.
XL -
Pierwszy basista Sex Pistols Glen Matlock powiedział kiedyś, że
punkrockowca nie robi strój, ale postawa życiowa, umiejętności
powiedzenie "nie" obowiązującym zasadom. Według niego za punkowca można by uznać np. Jacquesa Brela. Jaka jest wasza definicja punk rocka?
Noodles - Świetnie powiedziane! Coś w tym jest. W punk rocku zawsze były podziały. Jedni mówili ci, jak masz żyć i myśleć, że jeśli nie masz zielonego irokeza, glanów, ćwieków i całego tego punckrockowego mundurka, to nie możesz być prawdziwym punkiem. W mieście było pełno ludzi, którzy utożsamiali się z jakąś frakcją - wiesz, ich życie już na pierwszy rzut oka wydawało się podporządkowane niewyobrażalnej wprost ilości reguł, zakazów, nakazów, przykazań, itp. Na przykład działał u nas ruch zwany stright edge. Przywódcy tego ruchu krzywo patrzyli na tych, którzy wypijali choćby jedne piwo tygodniowo lub wypalili jednego papierosa w ciągu kilku dni. Stary, mówię ci, to był prawdziwy cyrk! Miałem do tych wszystkich rzeczy od początku negatywny stosunek, czułem wręcz obrzydzenie, było to w zdecydowanej opozycji do punkrockowców ideałów bliskich mojemu wyobrażeniu. Dla mnie punkrockowiec był zawsze człowiekiem z otwartym umysłem.
Powiem ci szczerze, prawdziwymi punkami byli dla mnie na przykład ci, którzy wyrzuceni przez szefów, nauczycielu czy Bóg wie jakich jeszcze innych przłożonych poza obręb społeczeństwa stali na ulicach sprzedając swoje ciała i dusze. Musieli sobie radzić i radzili sobie wspaniale.
XL -
Ale nawet wśród punków wyodrębniły się czasem różne odłamy...
Noodles - I bardzo dobrze. To jest właśnie to, co mi się w punk rocku szczególnie nie podobało: mnogość pomysłów, postaw i form buntu. Oczywiście, niektóre z nich były chore i kompletnie utopijne, ale niektóre są mi szczególnie bliskie, np. do it yourself (zrób to sam). Młodzi ludzie przedzierali się przez szpony show biznesu, mając na podorędziu tylko gitary i siłę ducha. I okazało się, że to wystarczało - udowodnili tym muzycznym mamutom, że bezczelnie prosta muzyka też może dotrzeć do wielu tysięcy słuchaczy, co więcej, ma niesamowitą siłę rażenia.
XL -
A propos odniesień do klasyków punk rocka. Dziś podczas koncertu Dexter zagrzewał publiczność,
by krzyczała: "Kochamy Joe Strummera!". Nie głupio wam trochę, że ten facet grał przed wami jako suport?
Dexter - To była zajebista sprawa, choć czujemy się jak jego uczniowie. Uwielbiam The Clash. Byli dla mnie kimś w rodzaju mentorów. Pierwszy zespół, który udowodnił, że punk rock to nie tylko muzyka zadymiarska ale również bardzo inteligentna.
XL -
Największą owację wzbudził dziś jednak moment, w którym Dexter pojawił się
na scenie z kijem baseballowym w ręku i powalił na ziemię kukły chłopaków z Backstreet Boys. Czyj to był pomysł?
Dexter - Mój. Nieźle, no nie? Podobało wam się to?
XL -
Tak sobie. Po co w ogóle to robisz?
Dexter - Bo ich nienawidzę. To wieśniaki, denny boyband i tyle. Wiesz, koncert musi mieć w sobie jakieś "jajo", punk rock to nie tylko nieustanny bunt i rewolucje. Trzeba zrobić czasem też coś dla zgrywu. To ludzi nakręca.
XL -
Za piosenkę " Why don't you get a job" dostaliście sporo batów. Zarzucano wam,
że w bardzo zręczny sposób dokonaliście kradzieży linii melodycznych z
"Ob - la - di, ob - la - da" Beatlesów i "Cecili" Simona i Garfunkela...
Dexter - E tam kradzieży. Pieprzenie! Owszem, ten numer przypomina na pewno tamte kawałki, ale nikt z nas, na Boga, nie myślał o jakiejś szulerce! Pamiętam, po nagraniu pierwszej taśmy demo, że dźwięk instrumentów perkusyjnych od razu skojarzył na się z "Cecilią", ale kiedy popracowaliśmy trochę nad loopami i zmieniliśmy co nieco byłem już spokojniejszy. Nie od razu waliło to po uszach, choć było sporo takich, którzy w rozmowach z nami również rzucali tytuł piosenki Beatlesów. Słuchałem tego kawałka wtedy zawsze mnóstwo razy i zaczynałem rozumieć, o co im chodzi. Przecież, kurwa, to przypominało trochę "Ob - la - di, ob - la - da"! Mieli rację. No i tak samo z "Feelings"! To niezły ubaw, kiedy bierzesz na warsztat jakiś klasyczny numer i zaczynasz się nim bawić.
XL -
Siedzimy przed facetami, których zespół sprzedaje miliony płyt. Czy forsa was zmieniła?
Noodles - Nie sądzę. Pewnie w jakiś sposób musiało to na nas podziałać, jednak nie przewróciło nam się w głowach, możesz być spokojny. Wciąż mieszkamy w tym samym miejscu, wciąż czujemy się mocno związani z ludźmi i klimatem tamtych okolic. Jesteśmy wciąż tą samą zgraną paczką, dbamy o to, by nie odpłynąć za daleko od naszych ideałów z dzieciństwa, trzymamy wciąż nasze charaktery w ryzach. Komercyjny sukces kapeli tylko wzbogacił nas o pewne doświadczenia, pozwolił nam trochę dojrzeć. Cholera, to wszystko stało się tak szybko, mieliśmy przecież wiele okazji, by odbiła nam palma. Może to, co powiem, będzie dziwne, ale sukces komercyjny w pewnym sensie pozwolił nam stanąć mocniej na ziemi i nie nosić zbyt wysoko głowy.
Dexter - Gdyby nam naprawdę odjebało, nie spotkalibyśmy się z wami w tym obskurnym baraku, tylko w jakimś apartamencie i kazalibyśmy laskom w toplesie przynosić co chwila mango. Powiem więcej, nie wiem czy wtedy w ogóle mielibyśmy ochotę na jakiekolwiek spotkania. Mimo, że mamy trochę "drobnych" (śmiech), jesteśmy naprawdę normalnymi ludźmi.
Noodles - Mi trochę odjebało na punkcie kupowania gitar. Nie mogę się czasami powstrzymać, żeby nie strzelić sobie jakiegoś modelu firm Dan Electors albo Paul Read Smiths. I to jest moja jedyna ekstrawagancja. Zgoda, kosztuje to majątek, ale ja się kurwa, na nich wciąż uczę.
XL -
Ile sztuk już kupiłeś?
Noodles - Żałujcie, że nie możecie zobaczyć mojej kolekcji. Mam coś około 32 gitar! Te wiosła są naprawdę kosmiczne!
XL -
A co z przyszłością? Często podkreślacie
w wywiadach, że granie w The Offspring jest tylko jakimś okresem przejściowym,
ponieważ każdy z muzyków ma swój zawód. Dexter, na przykład, jest biologiem molekularnym...
Noodles - Ja nie mam zawodu. Mój zawód to wiosła, wywiady, koncerty i płyty. Kiedyś pracowałem w szkole. Byłem kimś w charakterze woźnego - wykidajły. Takie tam duperele, ale było to fajne zajęcie, przynajmniej poznałem tych wariatów. A jeżeli chodzi o bycie muzykiem, prawdziwa harówa zaczyna się w momencie, kiedy wyjeżdżamy w długą trasę, przemieszczamy się tysiące razy z miejsca na miejscem, jesteśmy tysiące kilometrów od domu, udzielamy setek wywiadów. To naprawdę ciężka praca. Ale kochamy to! Do tego stopnia, że w końcu nie myślisz o trudzie, a staje się to rodzajem miłości, przyjemnego uzależnienia.
XL -
W Polsce jesteście bardzo popularną grupą,
szczególnie po zeszłorocznym koncercie w warszawskiej "Stodole"...
Noodles - O kurwa! Pamiętam tę szaleńczą noc. Było całe morze ludzi...przynajmniej tak to wyglądało - jak falujący ocean. Tłok był niesamowity. Nie wiem, dlaczego graliśmy w takim małym klubie, ale i tak świetnie się bawiłem.
XL -
Byliśmy bardzo zaskoczeni,
kiedy po występie rozdawaliście fanom płyty i autografy.
Dexter - Tak, jasne, czasami organizujemy sobie małe nieformalne spotkanko z fanami - to dobrze i dla nas, i dla nich. Lubimy poznawać ludzi, dla których gramy, a przy okazji dać im jakieś prezenty...
XL -
Podobno planujecie wydanie
płyty koncertowej. Czy już wiecie, co to
mniej więcej będzie?
Noodles - Planowaliśmy nagranie takiej płyty tuż przed Bożym Narodzeniem, a wydanie tuż po. Jednak jesteśmy trochę zmęczeni trasą i nie sądzę, żeby wyszło z tego coś, z czego moglibyśmy być dumni. A nie chcemy robić tego tylko dla kasy, bo to byłoby nie fair wobec fanów. Nigdy nie robiliśmy niczego na siłę i w pośpiechu - wtedy gówno z tego wychodzi.
XL -
Noodles, podobno prowadzisz pamiętnik,
w którym zapisujesz co bardziej rozrywkowe zdarzenia z trasy koncertowej. Mógłbyś o jakimś opowiedzieć?
Noodles - Jasne. Pamiętam, jak kiedyś natknęliśmy się przed jakimś hotelem na grupę amerykańskich koszykarek. Stary, to był szok. Nigdy nie przypuszczałem, że kobieta może być taka duża (śmiech). Chociaż sam nie należę do najniższych, przy tych babach czułem się jak liliput. Mogły każdego z nas spokojnie brać pod pachę. Z jedną z nich zrobiłem sobie nawet zdjęcie. Miała chyba ze trzy metry (śmiech).
XL -
Podobno jesteście zapalonymi rybakami...
Noodles - Taak, kurwa, taak! Uwielbiam łowić ryby! Teraz nie mogę tego robić tak często jak kiedyś, ale kiedy tylko nie jesteśmy na trasie od razu pędzę nad wodę. Ale potem zawsze wracam do domu, do mojej żonki i córeczki.
|
|
|